środa, 21 listopada 2012

1,2,3 sałatka

1,2,3! Szybko! Czasem nie ma czasu. Nie ma czasu na zakupy, wymyślanie, przygotowywanie... Jest tyle ważniejszych spraw tu i teraz. I nagle chęć napada: coś smacznego by się zjadło, lekkiego, bo jesienne słońce ciepło za oknem świeci. Tylko szybko, bo trzeba kolejny raz oglądać, jak Binta tańczy! I biegać za piłkami, i układać wieżę i rysować koła na papierze...
 
1,2,3 sałatka
porcja dla 1 osoby

1 - baza:
garść mieszanki sałat (użyłam gotowca)
4 suszone pomidory w zalewie olejowej
1 mała gałązka selera naciowego

2 - dodatki:
ser grana padano tarty na drobnej tarce (około łyżka)

3 - sos:
sos na bazie octu balsamicznego (crema di balsamico), z powodzeniem sam sos balsamiczny wystarczy
oliwa z oliwek

Sałaty wrzucamy do miseczki. Pomidory i seler kroimy w cienkie paski - wrzucamy na sałaty. Skrapiamy balsamico i oliwą. Gotowe!


Nie ukrywam, że inspiracją do tego połączenia była sałatka kuzynki Moniki. W jej wersji była bogatsza, bo oprócz sałat było sporo świeżej rukoli, a wśród dodatków królowały prażone pestki dyni i słonecznika . I sera (parmezanu) było o wieeele więcej.


Sałatka ta będzie się również świetnie komponować z dodatkiem chrupiących kulek granatu, cieniutkimi plastrami mango i parmeńską szynką, garścią listków świeżej kolendry i mięty... Właściwie to każdy może dorzucić do niej cokolwiek uzna za stosowne. 1,2,3 - do dzieła!


piątek, 9 listopada 2012

Kruszon z jabłkami

Co robimy w piątek wieczorem po tygodniu ciężkiej pracy i stresu, nieprzespanych kilku nocach z rzędu i tuż po przekazaniu dzieci w dobre ręce? Relaksujemy się, babrząc się w mące i gniotąc żółtka z margaryną i cukrem ;)
Z utęsknieniem czekałam na wolny moment, aby coś wreszcie upiec. Przecież ostatni był gruszkowo-czekoladowy torcik tydzień temu! Całe 7 dni bez ciasta, babeczki, ciastka... Zbyt długo... Zdecydowanie!
Dzisiaj powrót do ciasta sprzed lat - do kruszonu, lub jak niektórzy mówią skubańca. U mnie kruszon, bo tak dostałam kiedyś na kartce.


A że na balkonie pozostały ostatnie sztuki pysznych szarych renet i aby zadość uczynić myślom o jabłeczniku zdecydowałam się na...

Kruszon z jabłkami

1/2 kg mąki pszennej (tortowej lub wrocławskiej)
1 margaryna 250g
4 jaja
1 szklanka cukru
4 - 5 dużych jabłek
4 łyżeczki naturalnego kakao

Rozgrzać piekarnik do 180 stopni. 
Żółtka jaj oddzielić od białek. Mąkę, margarynę, pół szklanki cukru i żółtka zagnieść dokładnie. 1/3 ciasta odłożyć i dodać do niej kakao - zagnieść. Ciasto włożyć do zamrażalnika.
Jabłka obrać i zetrzeć na tarce o grubych oczkach.
Wyłożyć blachę papierem do pieczenia. Zetrzeć na tarce o grubych oczkach ciasto jasne. Następnie zetrzeć i rozłożyć równomiernie 2/3 ciasta ciemnego. Na ciasto wyłożyć jabłka.
Białka jaj ubić na sztywną pianę z pozostałym cukrem i wyłożyć na jabłka.
Na sam wierzch zetrzeć znów na tarce o grubych oczkach resztę ciasta ciemnego.
Włożyć do nagrzanego piekarnika na 60 minut. Dobrze, aby pierwsze 30 minut były włączone grzałki dolna i górna. Potem polecam wyłączyć górną grzałkę.



Proste, owocowe, smaczne.


I nawet te zdjęcia nie takie złe, choć robione grubo po 20:00 i przy kuchennym świetle. A w domu zapach żytniego chleba. Piekarnik ma dzisiaj ostry dyżur...

sobota, 27 października 2012

Jesienne brownie

Jesień przyszła niespodzianie. Zrobiło się zimno. Z szafy powyciągałam czapki, szaliki i rękawiczki, ciepłe merynosowe podkoszulki i kozaki. Koty przestały się sierścić i są jakieś jakby bardziej puchate. Rodzina kicha, kaszle i smarka. A czekolada zaczyna smakować, jak nigdy...

Wpadł mi w ręce przepis z White Plate na brownie bounty sprzed lat chyba dwóch. A że miałam przygotować coś słodkiego na spotkanie z grupą fantastycznych dziewczyn, zrobiłam. Nic to, że przez chorobę zostanę w domu. Przynajmniej ciasto będzie namiastką....


Brownie kokosowe z wiśniami (przepis z White Plate z lekkimi modyfikacjami)

100g masła
200g cukru
1 łyżka miodu
3 tabliczki gorzkiej czekolady (około 270g, około, bo rodzina parę kostek zjadła)
4 jaja
70g mąki pszennej
50g wiórków kokosowych
wiśnie z syropu (własnej produkcji z lata...)

Rozgrzać piekarnik do 160 stopni. Masło, cukier i miód należy rozpuścić, mieszając. Odstawić z ognia i dodać pokruszoną czekoladę - wymieszać. Dodać jaja po jednej sztuce, mieszając intensywnie. Następnie wsypać mąkę, wymieszać i dodać wiórki. Wymieszać i wlać do niewielkiej formy okrągłej (u mnie średnica 20cm) lub kwadratowej wyłożonej papierem do pieczenia. Na wierzch ułożyć wiśnie i myk! do piekarnika na 30 minut. Ostudzić, schłodzić~w lodówce lub na balkonie i zajadać!


Pierwsze brownie tej jesieni, pierwszy śnieg za oknem... Napadało zanim zdążyłam dokończyć ostatnie zdanie...

sobota, 29 września 2012

Babeczki urodzinowe

Niedawno był u nas sezon na urodziny. Kilka przyjęć urodzinowych. Prezenty. Lato nam się imprezowo kończyło, tak samo zaczynała jesień. I nie ma nic milszego niż własnoręczne przygotowanie smakołyków dla gości :)



Babeczki urodzinowe z topingiem z mascarpone

Babeczki z przepisu na Malinowe Muffiny ucierane z tą różnicą, że proszku do pieczenia dodałam pół małej łyżeczki. Foremki na babeczki wypełniłam w połowie, żeby były dość płaskie, aby krem z nich nie spadał :)

Toping, czyli krem z mascarpone

100ml śmietanki słodkiej 30 lub 36%
250g serka mascarpone
1-2 łyżeczki cukru pudru (do smaku)

Śmietankę ubijamy z cukrem. Dodajemy mascarpone i mieszamy delikatnie. Dekorujemy babeczki kremem z tuby cukierniczej lub nakładając łyżką. Posypki i ozdoby - wedle uznania, pomysłu i koncepcji (tu pomysł i wykonanie mojej córy).


Smacznego urodzinowego!

A że urodziny tego bloga juz tez niedługo, to powracam do "Ucieczek w smak" :) Z różnych względów te "Kulinarne perwersje" mi czasami jednak nie pasują ;) 

piątek, 3 sierpnia 2012

Pieczona papryka marynowana w oliwie - lato znów!

W sierpniowym magazynie Kuchnia znalazłam apetyczny przepis na marynowaną paprykę. Ponieważ wcześniej nie miałam odwagi "zwęglić" papryki w piekarniku, pomyślałam, że tym razem nie odpuszczę i spróbuję!

Nabyłam więc 3 spore, dojrzałe, piękne polskie papryki i wyszło mi cudo idealne do kanapek, twarożku, pieczonego mięsa, na imprezę albo i solo.



Pieczona papryka marynowana w oliwie
3 dojrzałe czerwone papryki
dobra oliwa z oliwek
2-3 łyżki octu winnego
2 duże ząbki czosnku
pół łyżeczki suszonego rozmarynu (w oryginalnym przepisie jest rozmaryn świeży, ale ja takowego nie miałam)
sól, pieprz

Paprykę układamy na wyłożonej folią aluminiową blasze, skrapiamy oliwą i pieczemy w piekarniku w 180 stopniach przez około godzinę, przewracając paprykę co około 20 minut. Papryka powinna mieć czarną skórkę. Wyciągamy upieczone papryki, odstawiamy do lekkiego ostygnięcia. Następnie warzywa obieramy, usuwamy gniazda nasienne i dzielimy na wygodne cząstki. Układamy w płaskim naczyniu.
Czosnek kroimy w cieniutkie plasterki i układamy na papryce. Lekko całość solimy, skrapiamy octem winnym, dodajemy pieprz, sypiemy tymianek i zalewamy oliwą (papryka powinna się w niej zanurzyć). Tak przygotowana paprykę umieszczamy w lodówce i po 2 dniach zajadamy ze smakiem.

Smak - mmmmm.... A połączenie kolorów mówi samo za siebie...


Oliwę, która zostanie po zjedzeniu papryki można z powodzeniem wykorzystać do ciabatty, pomidorów, sałaty... Jest przyjemnie nasycona paprykowym aromatem. Palce lizać!

Sernik z borówkami - pyszności na wakacje

Kiedy zobaczyłam zdjęcie sernika z jagodami i poziomkami autorstwa White Plate, wiedziałam, że MUSZĘ go wypróbować. Wprawdzie nie miałam twarogu wiejskiego, ale "zwykły" tłusty, śmietankowy, mielony z dobrej lokalnej mleczarni, a zamiast jagód i poziomek były borówki, wyszedł znakomity!


Przepisu kopiować nie będę, bo wyżej macie linka. Napiszę tylko, że piekłam go ponad godzinę i uważam borówki za udany element owocowy.


A teraz pora na wakacje, więc zostawiam Was w sernikowo-owocowym niebie... Do miłego już niedługo!

niedziela, 22 lipca 2012

Placek z owocami

Jak lato, to owoce. Jak lato, to wiśnie. No i wiśniowy placek "teściowej". Właśnie od teściowej pochodzi przepis na najbardziej genialne ciasto, które świetnie się sprawdza z rabarbarem, truskawkami, śliwkami, a w połowie lipca koniecznie z wiśniami!


Placek z owocami (wiśniami) i pianką
proporcje na małą blachę

1/2 kostki margaryny (175g)
spora garść + 3/4 szklanki cukru + 3 łyżki cukru pudru
3 jaja
1 szklanka mąki pszennej
1/2 szklanki krupczatki
1/2 kg wiśni
1 budyń waniliowy lub śmietankowy

Wydrylowane wiśnie zasypujemy 3/4 szklanki cukru i odstawiamy na 3-4 godziny, a nawet na noc. Jak cukier się rozpuści, podgrzewamy wiśnie w soku, wlewamy rozpuszczony w kilku łyżkach wody budyń i zagotowujemy. Odstawiamy wiśnie do lekkiego przestygnięcia.
Piekarnik rozgrzewamy do 160 stopni.
Z margaryny, żółtek, garści cukru i mąki pszennej i krupczatki zagniatamy szybko i niedokładnie ciasto (można posiekać nożem). Wykładamy je na wyłożoną papierem do pieczenia blachę i ugniatamy dokładnie palcami, aby zalepić wszystkie dziury. Można trochę ciasta zostawić na kruszonkę na sam wierzch. 
Na ciasto wylewamy masę wiśniową. I myk ciasto do piekarnika na czas ubicia piany z białek i cukru pudru.
Na wierzch ciasta wykładamy ubitą na sztywno pianę  (i ewentualną kruszonkę) i do piekarnika na kolejne 45-50 minut. Gotowe! 


Najlepsze jeszcze lekko ciepłe...

Sezon wiśniowy w pełni, więc niedługo kolejne wiśniowe wariacje :)


 
 

wtorek, 17 lipca 2012

Malinowa tarta - sezon mój ulubiony

Maliny uwielbiam. Mogłabym jeść garściami. Ten blog startował również od malin w ucieranych babeczkach... 
Tym razem z inspiracji Moich Wypieków powstał przepis na naszą faworytę tego lata - tartę z kremem śmietanowo-czekoladowym ze świeżymi owocami. Wszelkie rekordy w szybkości znikania tarta owa osiągała ozdobiona jagodami i malinami jednocześnie, ale dzisiaj zapraszam na dojrzałe maliny. Są jakieś takie... pełne same w sobie...


Tarta z kremem śmietanowo-czekoladowym z malinami

Ciasto bardzo kruche:
130g miękkiego masła
35ml mleka
175g mąki pszennej
1 żółtko
pół łyżeczki soli
pół łyżeczki cukru pudru

Wszystkie składniki miksujemy dokładnie, wkładamy do woreczka foliowego (lub zawijamy w folię spożywczą), spłaszczamy i umieszczamy w lodówce na minimum 1 godzinę, a najlepiej na 2 albo i 3. Im ciasto dłużej będzie w lodówce, tym łatwiej je będzie rozwałkować.
Piekarnik rozgrzewamy do 220 stopni.
Formę na tartę smarujemy dokładnie masłem i wysypujemy mąką (ja używam do tego krupczatki). Zimne ciasto rozwałkowujemy i wyklejamy nim formę. Nakłuwamy ciasto dokładnie widelcem. Na ciasto układamy papier do pieczenia, na który wysypujemy np. fasolę lub groch (u mnie była i soczewica, i brązowy ryż...), aby ciasto nam nie wyrosło podczas pieczenia.
Temperaturę w piekarniku zmniejszamy do 200 stopni i wkładamy ciasto. Pieczemy 15 minut. Po tym czasie zdejmujemy papier z obciążeniem i dopiekamy kolejne 15 minut. Wyciągamy ciasto i studzimy.

Krem:
Około pół szklanki śmietanki 30% (lub 35%) + 2-3 łyżki
1 tabliczka białej czekolady (100g)
1 opakowanie serka mascarpone 250g

Czekoladę topimy w kąpieli wodnej (umieszczamy w miseczce, którą wkładamy do garnka z wodą i podgrzewamy tak długo, aż się roztopi). Watro dodać do czekolady 2-3 łyżki śmietanki - biała czekolada jest zwykle bardziej "kleista" od normalnej i łatwiej się roztopi z dodatkiem śmietanki. 
Serek mascarpone wykładamy do miski i krótko miksujemy. Dodajemy lekko przestudzoną czekoladę i znów miksujemy aż się połączą w gładką masę.
W osobnej misce ubijamy śmietankę. Dodajemy masę czekoladową i delikatnie mieszamy. 

Krem wykładamy na zimne ciasto. Na kremie układamy maliny. Schładzamy w lodówce minimum 2 godziny.


Czasem można nie wytrzymać i zjeść połowę tarty zaraz po zrobieniu. Nie przeszkadza, że krem się lekko rozpływa ;) Ale jeśli wykażemy nieco cierpliwości i np. zostawimy tartę w lodówce na noc, następnego ranka będziemy mieć niebo na talerzu i w gębie przy porannej kawie...

Ach, maliny...

wtorek, 10 lipca 2012

Lato na śniadanie

Latem na śniadanie najlepiej lekko...


Truskawkowy koktajl, czyli jogurt + truskawki + pozytywna słomka.

A na orzeźwienie porzeczkowa lemoniada...


Sok z 1 cytryny + 1 łyżka miodu + garść czerwonych porzeczek - zalać wodą (ok. 0,7l) i do lodówki! Jeśli porzeczki wcześniej zamrozimy, to otrzymamy doskonałe porzeczkowe lodowe kulki, które dodatkowo ochłodzą napój.

poniedziałek, 9 lipca 2012

Lody porzeczkowe - lato w pełni!

Piękne lato mamy w tym roku. Fakt, może czasem dość upalnie, może zbyt duszno, może za mocno pada, może za głośno grzmi, a natura płata gradowe figle. Ale w końcu to lato! A na lato koniecznie lody!


Takie oto cudownie orzeźwiające, ale kremowe w konsystencji jadamy tego lata lody porzeczkowe. Aby je przygotować należy przede wszystkim zaopatrzyć się w dojrzałe, eleganckie czerwone porzeczki. Jeśli nie mamy własnych krzaczków we własnym ogrodzie, można, jak ja, udać się do internetowego sklepiku z lokalną żywnością. Tam należy zamówić odpowiednie produkty, w tym oczywiście czerwone porzeczki oraz ekologiczne jaja i poczekać aż miły pan dostarczy nasze zakupy prosto pod drzwi naszego domu.


Jak już nacieszymy podniebienie chrupiącymi ogórkami prosto z pola, zjemy razowy chleb z masłem i pachnącym pomidorem i 4 garście porzeczek, możemy się zabrać za przygotowanie lodów. Przepis inspirowany lodami truskawkowymi z Lawendowego Domu.

Letnie lody porzeczkowe

2 świeże jaja
300ml słodkiej śmietanki 30%
100g cukru pudru
ok. 250g czerwonych porzeczek

Porzeczki myjemy i obieramy z szypułek, a następnie miksujemy w blenderze. Oddzielamy żółtka od białek jaj. Ubijamy żółtka z połową cukru na białą masę. Żółtka powinny co najmniej potroić swoją objętość, więc trwa to dłuższą chwilę. W osobnej misce ubijamy białka - najpierw krótko ze szczyptą soli, potem dodajemy resztę cukru i ubijamy aż będą sztywne i błyszczące.
W trzeciej misce ubijamy śmietankę (najlepiej na najwolniejszych obrotach miksera). Do śmietanki dodajemy ubite białka i masę żółtkową i delikatnie mieszamy łyżką. Na koniec dodajemy zmiksowane porzeczki.


Mieszamy niezbyt dokładnie i wykładamy do pudełka, które wkładamy do zamrażarki na co najmniej 5 godzin. Można przed dodaniem porzeczek odłożyć część masy i zamrozić jako lody śmietankowe.


Lody są kremowe w konsystencji i lekkie w smaku. Nie za słodkie, lekko kwaskowe, a jak wyglądają! Letni smak 100%. Polecam! I wiem, co jem ;)

czwartek, 14 czerwca 2012

Letni smak marchewki

Na inaugurację Euro 2012 był oczywiście deser kibica. 


Po prostu truskawki z bitą śmietaną. Ale choć sezon na kibicowanie i na truskawki w pełni, nie o nich dziś będzie. Dziś królować będą młode marchewki. Ich pozytywny pomarańczowy kolor, kształt i czerwcowa słodycz aż proszą o wytężoną uwagę.



Krem-zupa z młodych marchewek

pęczek młodych marchewek
1 młoda niewielka pietruszka
1 mały młodziutki seler
1 młody por
1 średniej wielkości ziemniak
2 łyżki oliwy z oliwek
sól, pieprz
około 3 szklanki wody lub bulionu drobiowego  
2 kromki chleba żytniego
1 łyżeczka kminku
olej rzepakowy tłoczony na zimno

Marchewki i pietruszkę obieramy cienko i kroimy w talarki. Obieramy też seler i pora i kroimy w kawałki. Warzywa wrzucamy na rozgrzaną w garnku oliwę i podsmażamy, mieszając. Zalewamy wodą lub bulionem (tak, aby przykryć warzywa), doprowadzamy do wrzenia, zmniejszamy ogień i gotujemy około 10 minut. Następnie wrzucamy obranego i pokrojonego w kostkę ziemniaka. Gotujemy kolejne 10 minut. Doprawiamy do smaku solą i pieprzem.
Podczas gotowania na suchej, rozgrzanej patelni podsmażamy pokrojony w kostkę chleb z kminkiem - do momentu aż uzyskamy ładne, pachnące grzanki. Zdejmujemy patelnię z ognia.
Gotową zupę miksujemy dokładnie. Podajemy z razowymi grzankami i odrobiną rzepakowego oleju.

Smak intensywnie słoneczny - w sam raz w oczekiwaniu na upalne lato!
 

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Ciacho porzeczkowo-śmietanowe, czyli netowy "porzeczkowiec"

Najpierw uwiodło mnie smakiem na imprezie rodzinnej. Potem była powtórka. Wreszcie dostałam przepis i pochłonęło mnie bez końca, bo algorytm przygotowania tego przysmaku jest, tak jak lubię, czasochłonny i wymagający nieco uwagi. No a na koniec odkryłam, że to popularny dość w internecie porzeczkowiec. A że jakoś nie lubię tego typu nazw, to u mnie jest po prostu ciasto porzeczkowo-śmietanowe.

Zaczynamy od prawie tradycyjnego murzynka. Potem dołącza dobre masło, serek, bita śmietana i porzeczki...


No to jedziemy!

Ciasto porzeczkowo-śmietanowe

Ciasto
1 szklanka cukru
1/2 szklanki wody
3/4 szklanki oleju
3 łyżki kakao naturalnego

Wszystkie składniki umieszczamy w garnku, gotujemy mieszając, a następnie odstawiamy do całkowitego ostygnięcia.

1 i 1/2 szklanki mąki pszennej tortowej
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 łyżeczka sody
1/2 szklanki cukru (dałam nieco mniej)
5 jaj

Białka jaj ubijamy z cukrem. Dodajemy po jednym żółtku cały czas miksując. Wlewamy ostudzoną polewę czekoladową i dokładnie mieszamy. Na koniec dodajemy przesianą mąkę z proszkiem i sodą. Ciasto wylewamy na blachę wyłożoną papierem do pieczenia i pieczemy w 180 stopniach przez 50 minut. Ostudzone ciasto przekrawamy na dwie części.

Masa serowa
1 kostka masła 200g
500g serka homogenizowanego lub kanapkowego naturalnego (musi mieć gładką konsystencję, jak np. President)
5 łyżek cukru pudru

Masło ucieramy z cukrem na gładką masę. Dodajemy serek i dokładnie mieszamy za pomocą miksera. Dobrze, aby masło i serek miały zbliżoną temperaturę. Jeśli masa nam się nieco zwarzy, można potraktować ją blenderem.

Bita śmietana
1/2 litra słodkiej śmietany kremówki 30% lub nawet 36%
1 łyżka cukru pudru
2 opakowania śmietan-fix

Śmietankę ubijamy z cukrem i na koniec dodajemy śmietan-fix (glukoza + skrobia, jakby ktoś miał wątpliwości).

Dodatkowe składniki
około 350-400g dżemu porzeczkowego
1/2 tabliczki gorzkiej czekolady

Przygotowanie ciasta
Jedną część ciasta układamy w blasze i nasączamy (można tylko samą wodą). Smarujemy połową dżemu porzeczkowego, na który wykładamy  masę serową. Przykrywamy drugą częścią ciasta, które nasączamy i smarujemy pozostałym dżemem. Na wierzch wykładamy bitą śmietanę. Posypujemy startą czekoladą. Gotowe!


Ciasto, które zrobiłam na walne spotkanie członków pewnego sympatycznego stowarzyszenia rozeszło się chyba do ostatniego kawałka. Miło było patrzeć! A że uczestnicy niecierpliwi, to i przepis na blogu szybko zawitał ;) Smacznego!

piątek, 6 kwietnia 2012

Wielkanocna baba cytrynowa - szacowna, dystyngowana wielka dama

Na Wielkanoc piecze się mazurki i baby. Mazurków nie lubię za bardzo. Ale baby to już zupełnie inna historia! Moja osobista domowa tradycja nakazuje, aby na Wielkanoc upiec Cytrynową Królową. I może się walić i palić, mogą korki stać w centrum naszej wsi na głównym skrzyżowaniu, może być awaria u męża w pracy nawet, mogą dzieciaki piszczeć i kwiczeć, ale baba być musi ;) (No dobra, dzieciaki nie kwiczą, ale dzielnie pomagają lub kibicują zajadając banana - zależnie od wieku.)

Na zdjęciu poniżej efekt finalny z klasycznym "błędem". Otóż, babę należy wyciągnąć z formy, jak jest jeszcze gorąca. Jeśli zostawimy ją w formie do ostygnięcia, lekko się "spoci" i niestety nierówno odejdzie od rzeczonej formy. No cóż, dzisiaj powtórka jeszcze i tym razem nikogo z przedszkola odbierać nie trzeba już będzie ;)


No to pora na algorytm:

Wielkanocna baba cytrynowa

1 średniej wielkości cytryna
6 jaj (wielkości sklepowych "L")
250g margaryny
250g cukru pudru
280g mąki pszennej tortowej
1 łyżeczka z czubkiem proszku do pieczenia
1 płaska łyżka naturalnego kakao

Dobrze wszystkie składniki przygotować sobie nieco wcześniej, aby wszystkie miały podobną temperaturę, najlepiej pokojową.
Cytrynę dokładnie myjemy i sparzamy wrzątkiem. Na drobnej tarce lub specjalnym przyrządem do miseczki ścieramy z cytryny skórkę (tylko żółtą część). Następnie wyciskamy z tej samej cytryny sok do tej samej miseczki, w której mamy już skórkę. Uwaga na pestki!
Jaja myjemy i oddzielamy białka od żółtek.
Do osobnej miski przesiewamy mąkę i proszek.
W dużej misce ucieramy mikserem margarynę z cukrem. Dodajemy kolejno żółtka (po jednym), wciąż ucierając. Następnie dodajemy sok z cytryny ze skórką. Tu uwaga! Sok cytrynowy wlewamy powoli, bo potrafi zwarzyć margarynę. Jeśli się nam to przytrafi, nie ma co panikować. Po dodaniu mąki, ciasto powinno dać się wygładzić mikserem.
Następnie dodajemy właśnie przesianą mąkę z proszkiem do pieczenia.
Na koniec ubijamy pianę z białek i delikatnie łączymy ją z ciastem - za pomocą łyżki.
Ciasto wykładamy do wysmarowanej margaryną i wysypanej np. kaszką kukurydzianą, mąką krupczatką lub tartą bułką formy na babę. 
Odrobinę ciasta zostawiamy w misce i dodajemy kakao. Wykładamy ciemne ciasto na wierzch i wygładzamy ciasto w formie.
Pieczemy w 180 stopniach przez 60 minut (po około 50 minutach można sprawdzić długim patyczkiem stan ciasta - jeśli patyczek jest suchy, ciasto jest gotowe).



Taką babę można, a nawet trzeba ozdobić np. cytrynowym lukrem (odrobina soku z cytryny + cukier puder), czekoladą i wiórkami ze skórki cytryny, bukszpanem, rodzynkami... Czymkolwiek, co kojarzy nam się ze świętami.

Cóż, pozostaje życzyć najlepszego!

środa, 21 marca 2012

Banana muffin - na dzień dobry!

Na szybkie, wiosenne drugie śniadanie, dla towarzystwa do doppio...


Babeczki bananowe - krągłe, pełne, zdrowe
(na około 10 niewielkich babeczek)

Składniki suche:
3/4 szklanki mąki pszennej
1/4 mąki pełnoziarnistej orkiszowej
1/4 szklanki dowolnych otrębów
1/4 szklanki cukru
1/4 łyżeczki soli
1 łyżeczka proszku do pieczenia
garść płatków migdałowych

Składniki mokre:
1 jajo
1/2 szklanki jogurtu naturalnego
1 duży, zmiksowany banan
50g margaryny lub masła - stopione i lekko przestudzone

Potrzebne będą 2 miski, 1 łyżka, foremka na muffinki.
W misce 1 wymieszać składniki suche. W misce 2 wymieszać składniki mokre. Wlać mokre do suchych i połączyć szybko za pomocą łyżki. Wyłożyć do foremek i piec w 200 stopniach przez 20 minut.

Dla żądnych oszałamiających zapachów można do suchych składników dodać np. pół łyżeczki cynamonu, albo pół łyżeczki esencji waniliowej, albo szczyptę kardamonu... Można "podrasować" te śniadaniowe babeczki wrzucając trochę białej czekolady pokruszonej na małe kawałki albo kilka suszonych żurawin... Eh... Osobiście czekam na świeże maliny...

niedziela, 18 marca 2012

Bułki pszenno-orkiszowe z czarnuszką

Pierwszy powiew wiosny, a u nas domowy szpital. Nikomu nic się nie chce i wszyscy robimy tylko tyle, ile trzeba ;) Aby się jednak nieco przełamać i nie dać do końca zwariować wiosennemu przesileniu, ukulałyśmy dzisiaj Milenkowe bułki z czarnuszką. Inspiracją był dla nas przepis z Lawendowego Domu. Nasze bułki zyskały nieco błonnika z orkiszku i zamiast 16 powstało ich 8, ale jakże cudnych! No i ta czarnuszka! Kto nie próbował, niech szybko pędzi i zakupi stosowny pakuneczek, bo zapach, jaki ona daje podczas pieczenia jest bezcenny. Czasem kojarzy się ze świeżą włoską pizzą, a czasem ze swojskim aromatem smażonych właśnie pączków.


Bułki pszenno-orkiszowe z czarnuszką
2 szklanki maki pszennej (zwykłej, np. 650)
1 szklanka mąki pełnoziarnistej orkiszowej
1 łyżka mąki ziemniaczanej
1 łyżka cukru
1 łyżeczka soli
1 opakowanie drożdży instant (około 2 łyżki)
1/2 szklanki ciepłego mleka
1/2 szklanki ciepłej wody
1/3 szklanki oleju
1 jajo
czarnuszka

Mąki mieszamy z solą, cukrem i drożdżami w sporej misce. Dolewamy wodę, mleko i olej. Wyrabiamy do momentu aż ciasto będzie odchodziło od ręki. Czasem trzeba podsypać jeszcze odrobinę mąki. Wyrobione ciasto odkładamy do miski, przykrywamy czystą ściereczką i odstawiamy do wyrośnięcia na przynajmniej godzinę, a najlepiej aż ciasto podwoi swoją objętość. Po stosownym czasie wyrabiamy ciasto jeszcze raz, formujemy kulę i dzielimy ją na 8 lub 16 części. Formujemy bułki w dowolnym kształcie. Układamy je na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Smarujemy rozbełtanym jejem i posypujemy czarnuszką. Włączamy piekarnik, nagrzewamy do 220 stopni. Wkładamy blachę z bułkami i pieczemy 15-20 minut.

Zapach... Aż trudno się doczekać, by bułeczki ostygły...

środa, 7 marca 2012

Kaczka nie taka dziwaczka - udka kacze w białym winie

Do kaczki musiałam się przekonać sama. Ani cudne rosoły na kaczce, ani nadziewane świąteczne kaczki mi nie pasowały. Do czasu. A czasem tym okazał się pewien lutowy dzień, w którym, jak się okazało, zaczarowały mnie świeżutkie kacze udka. Zakupiłam więc stosowną ilość. I tak oto kaczka okazała się wcale nie taką dziwaczką :)


Kacze udka w białym winie

świeże udka kacze - po sztuce na osobę
sól
pieprz
czosnek - po 1 niewielkim ząbku na udko
olej do smażenia
białe wytrawne wino

Udka z kaczki dokładnie myjemy, osuszamy i nacieramy solą, pieprzem i przeciśniętym przez praskę czosnkiem. Odstawiamy do lodówki na parę godzin (lub nie). Na patelni rozgrzewamy odrobinę dobrego oleju (polecam tu rzepakowy tłoczony na zimno) i obsmażamy krótko przyprawione udka z każdej strony. Mięso przekładamy do żaroodpornego naczynia i wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 160 stopni. Podlewamy winem i pieczemy aż mięso będzie miękkie (dałabym takim udkom przynajmniej godzinę, a najlepiej półtora). W trakcie pieczenia można kilka razy polać udka powstałym sosem lub podlać większą ilością wina.

Do towarzystwa moje pionierskie kacze udka otrzymały kaszę gryczaną niepaloną, gotowaną na sypko z odrobiną soli i zielone sałaty z zielonym pietruszkowo-bazyliowym pesto. Na miejscu było też wykończenie białego chardonnay...

A na deser wymyśliłam takie cudo:


Mus czekoladowy z bitą śmietaną i migdałami

7 kostek gorzkiej czekolady (tyle akurat miałam, ni mniej, ni więcej)
250 ml słodkiej śmietanki kremówki 30%
1 lub 2 łyżki cukru pudru - wedle smaku
odrobina wanilii - ziarenka wygrzebane z laski lub cukier waniliowy
garść płatków migdałowych

Czekoladę wrzucamy do miseczki, którą zanurzamy w garnku z wrzącą wodą. Woda powinna sięgać mniej więcej do połowy miseczki. Kiedy czekolada się stopi wyciągamy miseczkę i odstawiamy. Śmietankę ubijamy z cukrem i wanilią. Połowę bitej śmietany odkładamy. Do drugiej połowy wlewamy roztopioną i przestudzoną czekoladę, zostawiając około łyżeczki do dekoracji. Mieszamy dokładnie na niskich obrotach miksera. Mus czekoladowy przekładamy do miseczek lub kieliszków, na wierzch wykładamy czystą bitą śmietanę. Na suchej, rozgrzanej patelni prażymy krótko płatki migdałowe. Dekorujemy deser płatkami i pozostawioną wcześniej czekoladą.

Obiad na niedzielę, jak znalazł!

sobota, 3 marca 2012

Kawa, imbir i ocet

Dzisiaj, z potrzeby chwili, będzie mniej kulinarnie, a bardziej ekologicznie, zdrowotnie i próżnie. Zaczniemy od octu, czyli ekologicznie. 

Ekologicznie
 
Od bardzo dawna już ocet funkcjonuje u mnie w domu nie tylko w kuchni. Octem rozcieńczonym w wodzie świetnie myje się okna i zmywa drewniane podłogi. Ocet spirytusowy, bo o nim tu mowa, to też świetny odkamieniacz. Można wlać 1:1 roztwór octu i wody do czajnika elektrycznego i zagotować - efekt gwarantowany. Tylko pamiętać potem trzeba o dokładnym wypłukaniu czajnika i zagotowaniu samej wody i wylaniu jej przed właściwym użyciem (jeszcze dość gorącą taką wodę można wlać do odpływu w zlewie w kuchni, przedtem wsypując tam około pół szklanki soli kamiennej i sody oczyszczonej - przy okazji udrożnimy sobie kuchenny odpływ). Octu, jako odkamieniacza, nie polecam tylko do odkamieniania pralki - tu lepszy będzie kwasek cytrynowy, który nie zniszczy nam gumowych części pralki. Dzisiaj prosty jak drut "przepis" na ekologiczny odkamieniacz do kuchni i łazienki:

1/2 szklanki octu spirytusowego
wata kosmetyczna

Watę moczymy w occie i dokładnie obkładamy zakamienione miejsca, np. baterie przy umywalce lub zlewie, elementy prysznica itp. Zostawiamy na około 20 minut. Zdejmujemy watę i spłukujemy dokładnie wodą. Wycieramy do sucha. Baterie lśnią, jak nowe! Sitka i drobne elementy baterii, poza gumowymi uszczelkami można zamoczyć w misce z octem - też się oczyszczą.

Zdrowotnie

Jako że rodzina lekko kaszląca, szukamy sprawdzonych sposobów z domowej apteki. Oprócz nieśmiertelnego syropu z cebuli i czosnku, dzisiaj króluje u nas wzmacniający napój imbirowy:

kawałek świeżego imbiru (około 8cm)
pół cytryny
miód
ciepła przegotowana woda

Imbir obieramy i kroimy na cienkie plasterki. Cytrynę obieramy ze skórki i kroimy w plasterki lub kawałki. Imbir i cytrynę umieszczamy w dzbanku lub słoiku (o pojemności około 1 litra) i zalewamy ciepłą, nie gorącą wodą. Odstawiamy na kilka godzin albo najlepiej na noc i rano mamy gotowy napój. Pijemy właściwie w dowolnych ilościach posłodzony do smaku miodem. Ubywający napój można uzupełniać przegotowaną wodą przez kolejny dzień lub nawet dwa. Latem świetnie smakuje z lodem, zimą można dolewać sobie gorącej wody. A plasterki imbiru można sobie potem wrzucić np. do herbaty.

Próżnie 

A na koniec małe co nieco dla ciała. Natchnął mnie rzeczony już imbir. Świeży korzeń ma bardzo specyficzny, świeży zapach i smak. No i oczywiście ma wiele wspaniałych właściwości, a wśród nich korzystnie wpływa na poprawę krążenia. A potem była jeszcze oczywiście kawa. Uwielbiam. Zwłaszcza podwójne espresso.


A po espresso była jeszcze kawa grubiej nieco mielona i parzona w dripie. No więc miałam imbir i papierowy filtr pełen kawowych fusów. I mnie natchnęło!

Energetyczny i nawilżający peeling kawowo-imbirowy

około 3 cm korzenia imbiru
fusy z dobrej kawy parzonej "tradycyjnie" (około 4 czubate łyżeczki)
1 łyżka oleju z pestek winogron
kilka kropli olejku jojoba złotego

Imbir obieramy, ścieramy na drobnej tarce i dodajemy do kawowych fusów. Dodajemy olej z pestek winogron i olejek jojoba. Mieszamy łyżką. Całą miksturę najlepiej przygotować w szklanej miseczce. Do woli nacieramy się podczas kąpieli, po czym spłukujemy siebie i wannę dokładnie wodą. Wannę warto potem umyć ;) Ale jaki efekt! Drobinki kawy świetnie masują, imbir poprawia krążenie, oleje nawilżają, a wszystko naprawdę pięknie pachnie. Masę można nałożyć też na twarz, jak maseczkę i potem lekko wmasować i spłukać. Tylko trzeba uważać, aby peeling nie dostał się do oczu, bo drobinki kawy są naprawdę maleńkie, a w połączeniu z imbirem drażnią spojówkę. 

No to jestem dzisiaj spełniona (odkamieniłam wszystkie baterie w domu), czuję się zdrowo (popijając imbirowy napój) i miałam chwilę dla siebie w domowym spa. I jeszcze podwójna przyjemność z kawy!

środa, 15 lutego 2012

Tort, nie-tort, czyli biszkopt wypasiony z malinami i jagodami

Są takie dni, że się człowiek za głowę łapie i z podziwem nad sobą tą głową kiwa, że już tyle lat na tym świecie żyje... Niektórzy urządzają z tej okazji huczne imprezy, na których rządzą zwykle wypasione torty. No to może propozycja taka od święta i "na tortowo"? Choć czasem i bez okazji fajnie sobie podniebienie połechtać.


Poniższy przepis funkcjonuje u mnie w różnych odmianach od bardzo dawna. Połączenie malin i jagód też. Ale pierwszy raz zdecydowałam się na zrobienie jagodowej frużeliny z domowych jagód w soku ze słoika. Efekt? Całkiem zadowalający, choć wolałabym jednak odrobinę kwaskowatego posmaku świeżych jagód...

Biszkopt z kremem śmietanowym, malinami i jagodową frużeliną
proporcje na dużą blachę
Ciasto
6 jaj
1,5 szklanki cukru
3/4 szklanki mąki pszennej tortowej
3/4 szklanki mąki ziemniaczanej
1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
szczypta soli

Żółtka oddzielamy od białek. Białka ubijamy z cukrem i ze szczyptą soli. Powoli dodajemy do ubitych białek po jednym żółtku i przesiane mąki z proszkiem do pieczenia. Wykładamy na wyłożoną papierem do pieczenia formę i pieczemy 45 minut w 180 stopniach. Gorący biszkopt wyciągamy i odstawiamy do lekkiego przestudzenia. Jeszcze ciepłe ciasto wyciągamy z formy i odwracamy do góry nogami (ściągamy papier do pieczenia). Zostawiamy do ostygnięcia.

Krem
500ml śmietanki słodkiej tortowej (30% lub 36%)
250g serka marcarpone
cukier puder - ilość dowolna - wedle uznania i upodobania co do słodkości (u mnie około pół szklanki)
pół saszetki cukru wnilinowego lub odrobina ziarenek wygrzebanych z waniliowej laski
opakowanie mrożonych malin
2 łyżeczki żelatyny spożywczej roztopione w 3 łyżkach ciepłej wody (wystudzone)

Zimną śmietankę ubijamy z cukrem pudrem i wanilią. Mikserem rozbijamy w osobnej misce serek mascarpone. Ubity serek dodajemy do ubitej śmietany i mieszamy delikatnie. Dodajemy rozpuszczoną żelatynę. Na koniec wrzucamy mrożone maliny i mieszamy łyżką.

Frużelina jagodowa
słoiczek jagód w zalewie lub jagód mrożonych
2 łyżki mąki ziemniaczanej
2 łyżeczki żelatyny
woda

Jeśli mamy jagody mrożone, to zalewamy je wodą, jak na kompot. Gotujemy na wolnym ogniu z dodatkiem cukru (ilość cukru wedle uznania i do smaku). Jagody w zalewie (u mnie domowej roboty: jagody zasypane cukrem i pasteryzowane na gorąco) podgrzewamy. Do gorących jagód dodajemy mąkę ziemniaczaną rozmieszaną wcześniej z odrobiną zimnej wody i rozpuszczoną w kilku łyżkach gorącej wody żelatyną. Taki jagodowy sos odstawiamy do wystygnięcia.

Przygotowanie ciasta
Biszkopt przekrawamy na 2 lub 3 części. Można go lekko nasączyć np. wodą z dodatkiem esencji waniliowej. Jeśli chcemy zrobić faktycznie tort, to ciasto przekładamy na tacę lub podstawkę, na której będzie ono serwowane. Na koniec będziemy je smarować kremem również po bokach. Jeśli chcemy zrobić "zwykłe" ciasto, można przekładać biszkoptowe placki w formie, w której pieczony był biszkopt. 
Placki biszkoptowe przekładamy kremem tak, aby zostało go trochę na posmarowanie ciasta od góry i ewentualnie po bokach. Dobrze jest odstawić odrobinę kremu na wykończenie jeszcze zanim doda się do niego owoce. 
Jak już mamy przełożone i wysmarowane śmietaną ciasto, wylewamy na wierzch przestudzoną frużelinę. Jeśli trochę spłynie, nie szkodzi! Doda to efektu. Gotowe ciasto wstawiamy do lodówki na kilka godzin najlepiej.

Smacznego!

wtorek, 14 lutego 2012

JEDYNY taki brownie

Tak się złożyło, że mamy dziś 14 lutego. Kto ma ochotę się jakoś wyjątkowo "wyrazić" z tej okazji, to może zrobić miłosne brownie z poniższego przepisu.
Od kilku dni intensywnie testuję różne przepisy na mocno czekoladowe ciasta. Czuję niedosyt czekoladowego smaku tej zimy, więc mnie taka fanaberia naszła. I oto przedstawiam dla mnie niemal doskonały przepis na JEDYNY taki brownie:

100g gorzkiej czekolady - 1 tabliczka
150g masła - 3/4 kostki
2 jaja
125g cukru - około 6 niezbyt kopiastych łyżek
60g mąki pszennej tortowej lub wrocławskiej - około 4 tym razem kopiastych łyżek
szczypta soli
garść orzechów włoskich / suszonych śliwek pokrojonych w kostkę / kawałków migdałów / orzechów laskowych lub pecan - do wyboru

Zjadamy 3-4 kostki czekolady. Podczas, gdy czekolada nam się w buzi przyjemnie rozpływa, rozgrzewamy piekarnik do 170 stopni. Resztę czekolady kruszymy do miseczki, którą następnie wkładamy do garnka z wodą i podgrzewamy. Tak topimy czekoladę w kąpieli wodnej. Żeby nasze brownie nam kłopotu podczas przygotowania nie sprawiało, wszystkie pozostałe składniki powinny mieć temperaturę pokojową, a czekolada mniej więcej 45 stopni (jak włożymy palec do roztopionej czekolady, to nie powinna nas ona poparzyć, ale być przyjemnie ciepła, jak woda do kąpieli ;) ). Jeśli jajka będą za zimne - masło nam się może brzydko zbrylić. Jeśli czekolada będzie zbyt gorąca, zetnie nam jajka w cieście. 
No to mamy już roztopioną czekoladę... Masło ubijamy mikserem na najniższych obrotach na puszystą masę. Dodajemy cukier i chwilę jeszcze miksujemy. Następnie lekko roztrzepujemy jajka i powoli dodajemy do masła. Mniej więcej równocześnie wlewamy roztopioną czekoladę. Na koniec dodajemy mąkę i sól. Wszystko mieszamy dokładnie i dodajemy dodatki lub nie - wedle uznania i mieszamy je z ciastem. Ciasto wykładamy na niedużą formę (jeśli okrągła, to o średnicy 22 cm), jeśli prostokątna, to z tych małych raczej. Pieczemy w 170 stopniach około 13-15 minut.


Na zdjęciu tego nie widać, ale ten brownie jest przyjemnie wilgotny w środku i lekko wypieczony po bokach. W smaku lekko przypomina domowy blok. Jest naprawdę fantastycznie (i perwersyjnie) czekoladowy! W sam raz na dzisiejsze "święto".

A do towarzystwa oczywiście małe, intensywne espresso z mieszanki MA Top... Pora zamawiać świeże ziarna!


No to be my Valentine!

środa, 8 lutego 2012

Chleb - część II: "Chleb pszenno-żytni na zakwasie"

Pora wreszcie na kolejny etap produkcji domowego chleba. Najpierw należy poprowadzić zakwas na chlebowy zaczyn. Istnieją różne metody prowadzenia zakwasu. Dociekliwych odsyłam do internetu, a dla tych, którzy zaryzykują i pójdą w moje ślady (he, he) proponuję, co w przepisie poniżej...

CHLEB PSZENNO-ŻYTNI NA ZAKWASIE
  1. Prowadzenie zakwasu - zaczyn chlebowy
ok. 2 łyżki zakwasu
300g mąki żytniej razowej 2000
ok. 450ml wody
  1. Zakwas wymieszać ze 100g mąki i 1/3 wody – przykryć czystą ściereczką i odstawić w temperaturze pokojowej na około 6-8 godzin.
  2. Dodać kolejne 100g mąki i 1/3 wody – przykryć i odstawić na kolejne 8-10 godzin.
  3. Dodać 100g mąki i resztę wody – przykryć i odstawić na około 5-6 godzin.
  4. Po upływie ww. czasu odłożyć około 2 łyżki zakwasu do czystej szklanej miseczki, przykryć talerzykiem i przechowywać w lodówce do następnego pieczenia chleba – max. 4-5 dni. Jeśli chcemy przechować zakwas dłużej, należy go „dokarmić”, dodając łyżeczkę mąki żytniej razowej i odrobinę wody – wymieszać i odstawić do lodówki.
Resztę zakwasu używamy do wypieku.
  1. Przygotowanie ciasta chlebowego
gotowy zaczyn (ww.)
300g mąki pszennej (właściwie dowolnej, np. zwykłej poznańskiej typ 500 lub 550, typ 650 lub chlebowej 750)
450ml wody
1 łyżka cukru, melasy, lub miodu
1 łyżeczka soli
300g mąki żytniej chlebowej typ 750 (np. żurkowa)

Cukier (miód, melasę) i sól rozpuszczamy w wodzie i dodajemy do mąki pszennej. Mieszamy krótko do połączenia składników. Dodajemy zaczyn – mieszamy. Dodajemy mąkę żytnią – mieszamy. Całą operację wykonujemy w dużej misce. Przykrywamy czystą ściereczką i odstawiamy na około 40 minut do odpoczynku. Do wymieszanego chleba można dodać ziarna dyni, słonecznika, orzechy, suszone śliwki...
Foremki do chleba (np. 2 keksówki) smarujemy oliwą lub olejem i obsypujemy obficie otrębami (pszenne, żytnie, orkiszowe lub mieszane). Do gotowych foremek przekładamy masę chlebową, wygładzamy wilgotnymi rękami, posypujemy np. słonecznikiem i odstawiamy na ok. 1-1,5 godziny.

Piekarnik rozgrzewamy do 250 stopni. Zmniejszamy temperaturę do 230 stopni i wkładamy chleby. Po 10 minutach zmniejszamy temperaturę do 210 stopni. Po kolejnych 45 minutach wyciągamy chleby z foremek i wkładamy jeszcze na około 5-10 minut na raszki do piekarnika w celu opieczenia. Wyciągamy z raszkami i odstawiamy do całkowitego wystygnięcia, najlepiej na 12 godzin.

Do wypieku takiego chleba używam zwykłej wody z kranu, ale można spokojnie stosować źródlaną lub mineralną, ale o niskim stopniu mineralizacji oraz filtrowaną. 

Smacznego!

środa, 1 lutego 2012

Babeczka na mroźny poranek

1 lutego 2012. 7:00. Temperatura na balkonie: -14,3. Zimno. Starsza gania koty od dobrych kilku minut. Przynajmniej w ciepłych kapciach. Młodsza gada do "Pana Gryzaka" również od dobrych kilku(nastu) minut. Wystawiam nos spod kołdry. Zimno.
Rozruch w taki poranek wygląda jak odpalanie 15-letniego niegarażowanego samochodu o tej porze roku. 
Dobrze, że słońce po oczach świeci i ciśnienie odpowiednie. No i nie ma, jak pachnące, ciepłe śniadanko. Dla jednych kakao. Dla innych poranny shot espresso z MA Top, oczywiście od Mastro Antonio. 


A do towarzystwa aromatyczna i bogata babeczka na ciepło.

Babeczki zimowe z jabłkiem, żurawiną i migdałami
na 12 niewielkich babeczek

1/2 kostki margaryny
garść cukru, najlepiej trzcinowego jasnego
1 jajo
odrobina ziarenek wanilii wyskrobanych z kawałka laski waniliowej
6 łyżek czubatych mąki pszennej razowej (lub orkiszowej)
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1/4 łyżeczki cynamonu
szczypta mielonego kardamonu
garść suszonych żurawin
1 jabłko starte na grubych oczkach tarki
garść płatków migdałowych

Margarynę ucieramy krótko z cukrem i jajkiem. Dodajemy mąkę, proszek do pieczenia, wanilię, cynamon i kardamon - miksujemy. Dodajemy jabłko, żurawiny i migdały - mieszamy łyżką. Wykładamy ciasto do foremek muffinkowych i pieczemy 35 minut w 170 stopniach (w piekarniku oczywiście). 

Zajadamy lekko ciepłe lub odgrzane lekko w mikrofalówce. 

I nagle przestaje doskwierać ten lutowy już mróz :)

wtorek, 31 stycznia 2012

Chleb - część I: "Wyhoduj sobie bakterie", a na deser Kostaryka

Miało być o chlebie... Choć kusiło mnie, aby w ten trzaskający mróz ogrzać się przy regeneracyjnym krupniku lub aromatycznych babeczkach zimowych, słowu danemu wypada się spełnić.

Zanim jednak zaczniemy chlebowe wykłady, filiżanka miłej i delikatnej Kostaryki.


Dość twarde ziarna przyjemnie chrzęszczą w młynku, a parzone powoli w papierowym filterku (pomyślałby kto, metodą biwakową) dają jeszcze przyjemniejsze doznania smakowe :) I ładnie wyglądają w białej filiżance.


A teraz do meritum.

Chleb. Od czego by tu... Od jakichś 3 lat prawie w ogóle nie kupuję pieczywa w sklepach czy piekarniach. Piekę go sama w domu. Bez specjalnych mąk, bez specjalnych maszyn. Moim najulubieńszym jest chleb pszenno-żytni na zakwasie. (Przerwa: małżonek raczy Courvoisierem ;) )

Taki domowy chleb potrzebuje odrobiny czasu, kapeńkę cierpliwości, uczucia i nieco uwagi. Jest w przygotowywaniu go jakaś pierwotna prawda z czasów, kiedy się ludziom tak nie spieszyło.
A cała przygoda zaczyna się od zakwasu.

Zakwas to takie właściwie domowe zwierzątko. Należy je sobie wyhodować. No chyba, że otrzymamy go od kogoś miłego - wtedy wystarczy go dokarmiać i rozmnażać. O zakwasie, jego składzie czy właściwościach można sobie poczytać na Wikipedii albo gdzie tam bądź. Wystarczy, że będziemy pamiętać, że w zakwasie znajdują się dobre dla naszego organizmu kultury bakterii, a dzięki fermentacji, jaka w nim zachodzi, mikroelementy z mąki są w ogóle dla nas przyswajalne. 



Jak przygotować zakwas żytni?
Wystarczy pełnoziarnista (razowa) mąka żytnia (o oznaczeniu 2000) i woda. 2 czubate łyżki takiej mąki mieszamy z odrobiną wody tak, aby uzyskać konsystencję dość gęstej śmietany i odstawiamy w ciepłe miejsce na kilka dni. Najlepiej wymieszać zakwas w szklanej misce. Codziennie dodajemy do miski po 1 łyżce mąki i wodę, aby zachować konsystencję śmietany. Po około 5-6 dniach zakwas powinien być gotowy. Powinien, bo optymalne warunki do jego hodowli to dostęp świeżego powietrza oraz temperatura pomiędzy 25 a 30 stopni.

Taki zakwas można przechowywać w lodówce do 2 tygodni bez specjalnych zabiegów. Zakwas to żywe kultury bakterii, które wciąż "zajadają". Jeśli chcemy przechowac go dłużej, musimy te głodomory dokarmić, czyli dodać odrobinę mąki i wody, jak powyżej. Ja przechowuję swój zakwas w szklanej miseczce przykrytej szklanym talerzykiem i właściwie nie dokarmiam, bo na bieżąco piekę chleb. A żeby chleb z zakwasu upiec, trzeba ten zakwas "poprowadzić" przez prawie dobę. Jak to robić i co z tego wychodzi - w kolejnej części. 

Na zachętę - efekt, czyli mój domowy chleb:


Mam nadzieję, że chleby z dzisiejszego wypieku będą przynajmniej równie wyględne. Bo że smaczne i zdrowe, to wiadomo!

środa, 11 stycznia 2012

Tradycyjnie i zdrowo - zwyczajne mielone w modrym towarzystwie :)

Naszła mnie refleksja kuchenna, a jakżeby inaczej! W naszych kuchniach, smakach, restauracjach i dietach panują bardzo różne mody. Od kuchni chińskiej, przez włoską, tex-mex, sushi, 5 przemian, organic i eko, a raczej "eco"... Fajnie. Każda inspiracja wzbogaca. "Zostań wege na 30 dni". Ok, fajnie też. Tylko po co, skoro mamy nasze polskie, tradycyjne smaki?...
I dzisiaj było tradycyjnie właśnie. No, może z lekką kulinarną perwersją ;)



Mielone kotlety z marchewką

ok. 600-700g świeżej wieprzowej szynki
1 jajo
1 marchewka - to właśnie ta perwersja :)
1 średnia cebula
2-3 ząbki czosnku
czubata łyżka majeranku
czubata łyżka otrębów lub kaszki lniano-owsianej
sól, pieprz

Mięso mielimy za pomocą maszynki do mięsa (jeden z moich ulubionych kuchennych sprzętów - poczciwy Zelmer; nie uznaję innego mielonego mięsa). Cebulę też można zmielić razem z mięsem lub pokroić w drobną kostkę i dodać do mielonego. Marchewkę obieramy i ścieramy na grubych oczkach tarki. Dodajemy marchewkę do mięsa, podobnie, jak przeciśnięty przez praskę czosnek, przyprawy i otręby, które u mnie z powodzeniem zastępują tradycyjną bułkę pszenna namoczoną w wodzie lub bułkę tartą. Wyrabiamy wszystko dokładnie najlepiej ręką, formujemy zgrabne kotleciki i obsmażamy z obu stron na rozgrzanym oleju. I teraz tajemnica mojej babci Heli: kotletów nie smażymy, ale obsmażamy i zalewamy wodą do 3/4 ich wysokości; przykrywamy i dusimy na wolnym ogniu przez około 15-20 minut. Takie kotlety są zawsze miękkie, nigdy nie są niesmacznie spalone ani twarde. No i mamy pyszny sosik do polania samego mięsa lub np. ziemniaków. 
Takie kotlety czasem przygotowuję z indyka. Czasem w wersji sauté, czyli tylko z solą i pieprzem. Czasem dodaję mieloną czerwoną paprykę. Czasem roztartą kolendrę, kumin rzymski lub estragon...

Dzisiaj kotletom na talerzu towarzyszyły ziemniaki z wody, gotowany brokuł i surówka z czerwonej kapusty według mojego taty. Rodzice, czyli my, zjedli wszystko. Starsza, choć w przedszkolu pełen obiad i podwieczorek, wcięła kotleta z brokułem i wyjadła surówę. Młoda pochłonęła z mojego talerza (i widelca) ziemniaka z brokułem. I po co komu gotowe słoiczki dla niemowląt i wyparzane specjalne miseczki?...

Czerwona kapusta według Taty

1/4 główki czerwonej kapusty
1 łyżka octu
pół jabłka
pół niedużej cebuli
dobry olej, np. z pestek winogron lub rzepakowy
cytryna lub ocet winny
sól, cukier, pieprz

Kapustę szatkujemy i gotujemy w wodzie z dodatkiem octu przez 15 minut. Po odcedzeniu i ostudzeniu kapusty dodajemy do niej starte na tarce jabłko, pokrojoną w kostkę cebulę, olej, sól, cukier i pieprz oraz skrapiamy octem winnym lub cytryną. Mieszamy i gotowe!

A po obiedzie był nawet czas na Gwatemalę Bella Carmona... Z dripa, bo czekamy wciąż na dostawę ziaren do espresso :)


W następnym odcinku będzie może wreszcie coś o moim chlebie, który wielbię i uwielbiam.

czwartek, 5 stycznia 2012

Z nowym rokiem... deszcz

Zaczęło się dzisiaj tak:


Masakra, nie? Ale wystarczyło zapalić światło w kuchni i odwrócić się plecami do okna i było już nieco lepiej:


Z połówki dojrzałego ananasa, dwóch czerwonych pomarańczy i jednego jabłka za pomocą mojego cudownego Artisana marki KitchenAid (uwaga! WYGRANEGO w konkursie Lawendowego Domu tuż przed Bożym Narodzeniem) wyszedł bardzo pozytywny w smaku i konsystencji koktajl poranny :) 


Mam dwie koleżanki, które startują intensywnie w różnych konkursach. Jakoś właśnie przed świętami jedna z nich zapytana, jak to robi, że wygrywa tyle tych nagród i to wartościowych, powiedziała mi: "wiesz, najpierw sprawdzam, jaka jest nagroda i czy warto". No tak. Proste! A że akurat napatoczył się konkurs z TAKĄ nagrodą... No i wysłałam przepis. I wygrałam. Pierwszy raz w życiu! I mam. KitchenAida, Najprawdziwszego. Żółtego. Piękny jest :) A co potrafi, to będę odkrywać.

Po szklance świeżego soku przyszedł czas na prozaiczne kanapki, ale UWAGA znów! - z chleba pszennego z ziarenkami na drożdżach, których w smaku nie czuć! Najprawdziwsza prawda! Długo szukałam takiego przepisu i wreszcie chyba mam! Bazą mojego chleba był przepis z programu Karola Okrasy w TVP.


Moją domeną jest chleb pszenno-żytni na zakwasie, ale czasem mam ochotę na coś innego. I oto jest!

Chleb pszenny drożdżowy z ziarnami

Zaczyn:
50g drożdży świeżych
1/4 szklanki ciepłego mleka
1 łyżeczka cukru

Powyższe składniki mieszamy i odstawiamy do wyrośnięcia (jakieś około 10-15 minut)

Ciasto chlebowe:
Zaczyn
1/2 kg mąki pszennej (ja dałam mąkę typ 650 pomieszaną z pełnoziarnistą)
3 łyżki płatków owsianych
1 łyżka płatków jęczmiennych
2 garście ziaren słonecznika
3 łyżki sezamu
2 łyżki majeranku suszonego
1 łyżka pieprzu
1-2 łyżki soli (wedle smaku i uznania)
2-3 szklanki ciepłej wody
odrobina masła lub oliwy
otręby zbożowe lub płatki owsiane

W zasadzie do tego chleba można wsypać dowolne ziarna (np. dyni) i otręby.

Mąkę mieszamy z ziarenkami, dodajemy 2 szklanki wody. Mieszamy. Dodajemy zaczyn. Jeśli potrzeba, dodajemy jeszcze wody. Ciasto powinno mieć konsystencję powiedzmy takiego dość gęstego twarożku ze śmietaną. Miskę z ciastem przykrywamy czystą ściereczka i odstawiamy na około 50-60 minut do wyrośnięcia.
Foremki chlebowe (ja dla tych proporcji użyłam 2 keksówek) smarujemy masłem lub oliwą i wysypujemy dokładnie dowolnymi otrębami lub płatkami owsianymi. Do tak przygotowanych foremek wykładamy chleb i odstawiamy jeszcze na około 50 minut do odpoczynku.
Chleb pieczemy w piekarniku nagrzanym do 200 stopni przez 1,5 godziny.
Upieczony chleb wyjmujemy z foremek po ostygnięciu. Chleb ten ma przyjemną chrupiącą skórkę, a aromat drożdży, którego ja osobiście nie cierpię w pieczywie chlebowym, chyba neutralizuje ten suszony majeranek.

A na koniec małe wspomnienie tego, co się działo u nas przed świętami...


To są wypasione kostki piernikowe z marcepanem i konfiturą morelową... Oczywiście w czekoladowej glazurze. Niebo w gębie! I na talerzu też, choć zwykle paluchami były do paszcz naszych transportowane od razu z roboczej tacy ;)


No i oczywiście dzieło dziecka mego starszego, czyli choinkowe pierniczki tuż po ozdobieniu:


Były tak cudnie kolorowe, a przy tym bardzo smaczne, że musiałam je pokazać, choć z takim niedoczasem...

Wszystkiego smacznego w Nowym Roku!